Włoscy naukowcy twierdzą, że punkt G naprawdę istnieje i można go odnaleźć za pomocą zwykłego USG.
Do tej pory tzw. orgazmy G były owiane tajemnicą głównie dlatego, że nikt nie umiał rozstrzygnąć, czy rzeczywiście występują. Teraz uzyskano skany wskazujące na wyraźne różnice anatomiczne między kobietami, które doświadczają silnych orgazmów pochwowych, a tymi, które tylko o nich słyszały.
Ten sam badacz od kilku lat tropi punkt G. W 2002 roku odkrył markery biologiczne, związane ze wzmaganiem funkcji seksualnych. Występują one tam, gdzie słynny punkt powinien się znajdować, czyli między pochwą a cewką moczową.
W skład grupy markerów wchodzi m.in. PDES - enzym uczestniczący w przetwarzaniu tlenku azotu, który uruchamia erekcję. Włosi nie umieli wtedy jednak powiązać obecności wytypowanych związków chemicznych ze zdolnością do doświadczania orgazmu pochwowego.
Zespół Jannini wziął się więc na sposób i skorzystał z dopochwowego USG, by dokładniej przyjrzeć się badanemu obszarowi. W eksperymencie wzięło udział 20 pań: 9 doświadczyło orgazmów pochwowych, 11 nie. Okazało się, że u tych pierwszych występuje rejon, gdzie tkanka jest grubsza (Journal of Sexual Medecine).
Inni eksperci nie podchodzą do wyników tak entuzjastycznie, jak sam Jannini. Podkreślają, że nie musimy mieć do czynienia z odrębną strukturą, ale po prostu z wewnętrzną częścią łechtaczki. W opisywanym rejonie znajduje się wiele naczyń krwionośnych, gruczołów, włókien mięśniowych i nerwów. U niektórych kobiet znaleźć tu można także pozostałości płodowej prostaty: gruczołów Skene'a.
Część seksuologów uważa, że to ich drażnienie uruchamia orgazm pochwowy, a nawet odpowiada za kobiecą wersję wytrysku.
Nie wszyscy naukowcy zgadzają się też z tezą, że kobiety, które nie doświadczają orgazmów pochwowych, nie mają zgrubiałej tkanki.
Beverly Whipple ze Szkoły Pielęgniarskiej Rutgers University zaobserwowała, że wszystkie panie są w jakimś stopniu wrażliwe na drażnienie obszaru, gdzie powinien się znajdować punkt G. Wg niej, należy raczej poprosić kobiety, by same się stymulowały, a następnie wykonać badanie ultrasonografem, bo pod wpływem nacisku domniemany punkt G powinien się powiększyć.
Próba Włochów była tak mała, że nie można wyciągać żadnych daleko idących wniosków. Nie wiadomo np., jaki odsetek kobiet ma punkt G. Naukowcy planują jednak powtórzenie eksperymentu z większą liczbą kobiet.
Anna Błońska
źródło: interia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz